Ślub zagraniczny – czyli o tym jak być destination wedding
Polski Ślub w Niemczech
Tym razem zabieramy Was do Niemiec, gdzie zaprosili nas na swój wielki dzień Bianca i Adi. Oboje nie mieszkają w Polsce mimo że są nasi i odwrotnie niż wszystkie pary – zaprosili wszystkich do siebie. Swoim przyjaciołom pokazali jak wygląda polski ślub w Niemczech, a polacy odnajdują się na weselu bez względu na jego lokalizację. Każdy fotograf ślubny marzy o wyjazdowych ślubach, ale że my z Sosnowca to co ślub jesteśmy wedding destination photographer. Ale tym razem wywiało nas konkretnie – do Niemiec. Samolot na wyjazdowy ślub czy plener to zawsze ta obawa czy zdążymy, czy dolecimy bez niespodzianek. Tu niespodzianka była. Okazuje się, że na świecie są ludzie, którzy latania boją się bardziej niż sama dziwaczka. Pewien pan zdenerwował się tak bardzo, że aż musieliśmy z pasa startowego zawrócić a pana spakować do karetki. Nie była to jedyna atrakcja na tym locie. WizzAir postanowił podstawić najciaśniejszą maszynę świata i Dziwaka nogi zwyczajnie się nie mieściły w standardowym miejscu. Aż współczujemy wyższym od Piotrka facetom. Całe szczęście lot krótki więc dotrwaliśmy ściśnięci jak konserwa, a potem wyszliśmy na ulice Dortmundu.
Fotograf Dortmund – Polski Ślub w Niemczech
Przylecieliśmy dzień przed ślubem, żeby nie stresować siebie i głównych bohaterów. Zawsze minimalizujemy ryzyko. Dla własnego świętego spokoju i Waszego również. W dniu ślubu w każdym domu dzieje się wiele. I ten ślub też wyjątkiem od reguły nie był. Wchodzimy, a tam…mnóstwo osób. Każda z nich jest pochłonięta przygotowaniami, ale jednocześnie skupia całą swoją uwagę na Młodych. Jedni prasowali koszule, inni odpoczywali na tarasie, żeby zebrać siły przed całą nocą atrakcji. Panna Młoda nie mogła narzekać na brak asysty, szykowała się co najmniej jak księżna – przy samym gorsecie zebrało się kilka pomocniczek. Obrazek miły dla oka, a na pewno dla niej! Na koniec toast za Nią i jedziemy na ceremonię do Iserlohn!
Uśmiech, szczęście, radość, aż nagle bach – ściana łez, fontanna, wręcz Niagara! Płakali wszyscy – rodzina, przyjaciele, Bianca i Adi i my. Dziwaczka to wiadomo, ale nawet Dziwak nie utrzymał kamiennej twarzy. No cóż – dość rzadko można usłyszeć w kościele Briana Adamsa. Atmosferę romantyzmu podkręcała na dodatek wzruszająca wszechobecna krwista czerwień, w końcu to symbol miłości! Ten zdecydowanie zdominował dekoracje zarówno w kościele, elementach stroju Młodych, a potem jak się okazało – sali weselnej. Bianca i Adi sami przygotowali dekoracje i włożyli w nie ogrom pracy i serducha.
Boskie czerwone buty z kokardką współgrające z krwisto czerwonym bukietem róż i czerwienią paznokci u Panny Młodej, róża w butonierce, pluszowe kotki z czerwienią kokardek ( a ich kotki podróżują jak nasza Jadwisia z nami – i jak tu nie wierzyć w przyciąganie ), czerwony dywan na schodach kościoła, czerwone sukienki druhen, czerwone przystrojenie mercedesa, czerwone akcenty dekoracyjne na stołach, czerwone dekoracje za stołem młodych, czerwone akcenty na torcie, czerwone wachlarze…no aż kipiało miłością! Świetnie to wszystko wyglądało.
Na wesele pojechaliśmy do Hagen. Oprócz wspomnianych czerwonych akcentów miłym dla oka akcentem było ustawienie zdjęć Młodych na każdym stole. Na początku spokojnie, zjedliśmy sobie obiad. Po nim szybko ulotniliśmy się na krótką sesję ślubną w plenerze, a w tym czasie goście zajmowali się sobą. Wielu spotkało się po latach i co nieco mieli do nadrobienia, a na pewno sprzyjały temu okoliczności – taka godzinka przy drinkach i kawie, to na prawdę świetny pomysł. Kiedy wróciliśmy, goście wytęsknieni zabawy jak ruszyli na parkiet, to niczym się ich nie dało z niego ściągnąć. Tańce, toasty, zimne ognie…działo się!
Zagraniczne śluby zdecydowanie trzymają poziom adrenaliny na wysokim poziomie i na dłuuugo zapadają w naszej pamięci!
A potem Bianca i Adi przyjechali do nas do Polski na sesję poślubną. Tak spodobała im się ta krótka sesja w dniu ślubu, że chcieli więcej. A sesję w Polsce możecie zobaczyć tutaj.
